Praktyczne utopie / wywiad z Katarzyną Baług

| Kategoria: Teksty

Zachęcamy do przeczytania wywiadu z Katarzyną Baług, laureatką „Wspólnego projektu”, konkursu organizowanego przez Muzeum Sztuki w Łodzi oraz Fundację Sztuki Polskiej ING. Tematem pierwszej edycji konkursu były prototypy miejskie. Już od poniedziałku (20 maja) przez tydzień artystka będzie podróżować po Łodzi zaprojektowaną przez siebie mobilną maszyną, którą nazwała „Fabryką miejską”.

Maria Rubersz / Katarzyna Słoboda: Twoje projekty koncentrują się na przestrzeniach miejskich. Czy w miastach interesuje Cię jakieś konkretne zagadnienie?

Katarzyna Baług: Po ukończeniu studiów artystycznych postanowiłam kontynuować naukę w specjalności urbanistyka. Chciałam zrozumieć, jak kształtuje się przestrzeń oraz szeroko rozumiany polityczny potencjał miasta. W swoich projektach badam przestrzeń publiczną jako miejsce produktywności, ale nie w rozumieniu miejsca konsumpcji. Zastanawiam się, jak w przestrzeniach publicznych realizowana jest demokracja. Interesuje mnie m.in. koncepcja Chantal Mouffe opisująca przestrzeń publiczną jako obszar agonizmów, który mimo konfliktu nie wyklucza negocjowania przez strony sporu różnorodnych, równoległych rzeczywistości.

Kolejna ważna dla mnie kwestia to badanie związku miejsca lub społeczności z jej/ich przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Zbyt często współczesną nam rzeczywistość traktujemy jako nienaruszalną, a przyszłość jako niemożliwa do kształtowania. Ta tendencja wzmacniana jest dodatkowo przez prywatyzację miast, często uznawaną za bezwzględny warunek ich rozwoju.
Stawiam też pytanie o demokrację bezpośrednią oraz o realny wpływ mieszkańców miast na miejsce ich życia. Przestrzeń publiczna jest idealnym miejscem do badania skuteczności tego typu procesów. Oczywiście zastanawia mnie również, jak przetworzyć te akcje tak, by wpływały na szeroko pojęte procesy urbanistyczne. Jakie instrumenty oferuje sztuka w konstruowaniu wizji „praktycznych utopi”, nowej narracji miasta, która opiera się władzy.

Raport wypadku maszyny czasu

Raport wypadku maszyny czasu

M.R./K.S.: Czy możesz opowiedzieć o tym na przykładzie któregoś ze swoich projektów?


K.B.: W Mexico City, gdzie spędziłam rok (2011/2012), rozróżnienie na tych nielicznych podejmujących decyzje oraz miliony żyjące z ich konsekwencjami, była szczególnie widoczna. Był to czas wyborów i wzmożonej aktywności politycznej oraz protestów. Misją mojego projektu „Muzeum przyszłości” było wypracowanie wizji rozwoju miasta przez przedstawicieli najbardziej zmarginalizowanych grup społecznych, m.in. młodzież z peryferii miasta. Wraz z innymi artystami (Laura Janka i Daniel Hernández) i organizacjami FARO Tláhuac oraz ¡Préndete con tus derechos!, poprosiliśmy tych młodych ludzi o stworzenie wizji miasta w roku 2068. Wraz z Laura Janka odegrałyśmy role kuratorek sztuki z roku 2068, które podróżując do 1968, na skutek awarii, wylądowały w roku 2012. Ponieważ wypadek spowodował amnezję pytałyśmy w różnych dzielnicach Mexico City o rzeczywistość w roku 2068. Po ustaleniu kilku potencjalnych wersji roku 2068, które wynikały z wywiadów, zaproszona do współpracy młodzież budowała maszynę czasu (która także funkcjonowała też jako mobilne muzeum). To, do której „wersji” 2068 miałyśmy wrócić, zależało od tego, które aspekty zostaną podkreślone przez młodych artystów budujących tę maszynę.

M.R. / K.S.: Jak w tym konkretnym przypadku przebiegał proces artystyczny?

K.B.: Projekt zaczął się na ulicach miasta – ja i Laura Janka, która występowała ze mną w roli kuratorki, wybierałyśmy miejsca, w którym można spotkać możliwie różnorodnych ludzi: centrum miasta, uniwersytet, plac przed najważniejszym kościołem w Meksyku, modernistyczne osiedle Tlatelolco, plac przed stacją metra. W sumie rozmawiałyśmy z około setką osób, rozmowy zajmowały od 5 do 15 minut. W Meksykańskej kulturze nie wypada odmawiać rozmowy, ludzie są też ciekawi i bardzo otwarci na osoby „odstające od normy” (byłyśmy przebrane). W międzyczasie dzięki sieci znajomych i byłych profesorów poznawałam różne organizacje pracujace z młodzieżą. Poznałam też profesora socjologii Dr. Héctor Castillo Berthier, który założył „Circo Volador” (Latajacy Cyrk) – centrum sztuki dla młodzieży. On zaprosił mnie do radia młodzieżowego. Po audycji nasza strona na facebooku znacznie się ożywiła. Profesor przedstawił mnie także innej organizacji, ¡Préndete con tus derechos!, która włączyła się w projekt wraz za zaprzyjaźnioną grupą FARO (Fabrica de artes y oficios) Tláhuac. Lokalny architekt podjął się zebrania pomysłów młodych ludzi na budowę muzeum przyszłości. W końcu ogłosiliśmy warsztaty, w ramach których mieliśmy wspólnie budować muzeum/maszyne czasu. Prawie nikt jednak nie przyszedł! Wówczas zdecydowaliśmy się zbudować proste ramy – komórki muzeum przyszłości, które miały być uzupełniane, rozwijane przez młodzież. Komórki budowałam razem z FARO, z pomocą jednego z ich nauczycieli i utalentowanego artysty, Daniel Hernandez oraz młodzieży, która spędzała tam czas. Nie były to oficjalne warsztaty, ale pracowaliśmy regularnie, kto miał trochę czasu to pomagał. W międzyczasie rozmawialiśmy o projekcie i o przyszłości.

Zdecydowaliśmy się na decentralizację produkcji i rozwieźliśmy te ramy komórki do czterech grup, które się zgłosiły. Zdecydowaliśmy się też niczego nie sugerować. Komórki stały się ramami, w których miały działać poszczególne grupy. Zrobiliśmy prezentacje i dyskusje z młodzieżą, zarówno o projekcie, jak i o przyszłości ich miasta. Zadaliśmy im pytanie o ewolucji miasta od roku 1968 do 2068, i poprosiliśmy o odpowiedź z wykorzystaniem komórek Muzeum Przyszłości. Jedna z grup bardzo się zaangażowała, muzeum de facto stało się pretekstem do zorganizowania serii warsztatów – z malarstwa, tańca, pisania science-fiction, sztuki z recyclingu, itd. Te warsztaty odbywały się całkowicie bez mojego udziału. Generalnie ich wynikiem były 4 bardzo rozwinięte komórki, nad którymi pracowało co najmniej 40 młodych ludzi i seria występów tanecznych i warsztatów na temat przyszłości. Kolejna komórka została wypełniona plastikowymi butelkami, w których znajdowały się notatki na temat przyszłości zapisane przez ludzi, z którymi rozmawiałyśmy podczas performances. Butelki udostępniło nam biuro planowania miasta. Jeden z jego pracowników pomagał też w instalacji butelek w komórce. W sumie powstało 14 takich komórek, pracowało nad nimi ponad 100 młodych ludzi.

Uczestnicy projektu przy odebraniu i po ukończeniu swojej "komórki" - element składowy Muzeum, w której pokazywali interpretacje przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.

Uczestnicy projektu przy odebraniu i po ukończeniu swojej „komórki” – element składowy Muzeum, w której pokazywali interpretacje przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.

M.R./K.S.: Czy starasz się śledzić długofalowe efekty swoich projektów? Czy zdarzyło się, że któryś z twoich projektów był kontynuowany?


K.B.: Warto tu podkreślić różnicę między sztuką, a pracą społeczną. Moje projekty pomyślane są jako interwencje w zastane rytuały i relacje władzy. Pomimo tego, że planuję kontynuację konceptu „Muzeum przyszłości”, projekt w Meksyku był wypadkową różnych okoliczności –pracy innych ludzi, użytych materiałów, rozgrywał się w specyficznym miejscu i czasie. Musiałam wyjechać z Mexico City na dwa miesiące. W tym czasie, poza budową poszczególnych elementów maszyny, jedna z organizacji partnerskich zdążyła zaplanować szereg wydarzeń dodatkowych. Rozwinęli wehikuł w ramach przemyślanych instalacji, performansów tanecznych. Podczas finałowego wydarzenia młodzi uczestnicy projektu przedstawiali mi swoje prace. Byli w pełni świadomi, że zainicjowane przeze mnie „Muzeum przyszłości” było jedynie ramą dla konstruowania narracji i tworzenia propozycji nowego kształtu miasta. Najważniejsze dla mnie jest to, że uczestnicy projektu wpływali na jego ostateczny kształt i samodzielnie go rozwijali.

M.R./K.S.: Realizowałaś projekty m.in. w Stanach Zjednoczonych, Meksyku, za chwile zrealizujesz projekt w Polsce. Urodziłaś się tu, natomiast od nastoletnich lat mieszkasz w Stanach. Jak definiujesz swoją pozycję, płynną tożsamość pracując w przestrzeniach miejskich?


K.B.: Oczywiście widzę siebie pomiędzy – dyscyplinami, obszarami i zagadnieniami. Najprawdopodobniej w jakiejś mierze wynika to z moich doświadczeń emigracji. Posługuję się językiem angielskim jak Amerykanka, ale nadal nie do końca jest to „moja” kultura i tradycja. Gdy przyjeżdżam do Polski, rozumiem ją, ale widzę też zmiany niedostrzegalne z perspektywy Stanów. Gdy przez rok mieszkałam w Meksyku po raz pierwszy odczułam tęsknotę za kulturą amerykańską, podobnie, jak za polską. Jako artystka chciałam pracować w domenie publicznej, zajęłam się więc urbanistyką. Obecnie odbywam rodzaj rezydencji artystycznej w Urzędzie Miasta w Bostonie. Postrzegam sztukę jako narzędzie do przełamywania, interweniowania i redefinicji. Ta pozycja pozwala zadawać „oczywiste pytania” i podważać pewne patologiczne ciągi zdarzeń. Każdy projekt, który realizuję sprawia, że wracam do punktu zero. Czuję się z tym coraz lepiej.

M.R./K.S.: Jaka według ciebie jest rola działań artystycznych w procesie uzyskiwania i egzekwowania obywatelskiego „prawa do miasta”?
K.B.: Koncepcja Henri Lefebvre to nie tylko twierdzenie, że współczesny obywatel ma „prawo do miasta”, do godnego życia i rozwoju. LeFebvre podkreślaja, że kreatywność, zabawa i wyobraźnia są niezbędnymi elementami w konstruowaniu wizji owego godnego miasta, które przecież jeszcze nie istnieje. Projekty partycypacyjne kształtują pamięć zbiorową, poczucie uczestniczenia w czymś, co na papierze wydaje się być niemożliwe czy absurdalne. Przypomnijmy choćby projekt Alfredo Jaara „The Skoghall Konsthall”, który polegał na zbudowaniu, a następnie spaleniu muzeum w przeciągu doby. Uwidaczniało to szokujący brak tego typu instytucji w Skoghall w Szwecji. Artystyczne interwencje zatem funkcjonują jako instrumenty umożliwiające wyobrażenie sobie świata, do którego warto dążyć i do którego mamy prawo.

M.R./K.S.: Jakie aspekty Łodzi interesują Cię najbardziej przy przygotowaniu projektu „Fabryka czasu”?


K.B.: Mniej interesuje mnie krytyka obecnej sytuacji, bardziej propozycja alternatywy, badanie mechanizmów i potencjalnych rozwiązań. Łódź to miasto, które od upadku przemysłu poszukuje tożsamości, ale też zajęcia dla mieszkańców w sensie praktycznym. Miasto w ostatnim czasie silnie promowane jest kampanią „Łódź Kreuje”. W jakimś sensie chcę odnieść się do tej machiny PR. Fizycznie mamy tu liczne niezagospodarowane miejsca po wyburzonych fabrykach, które rozkwitały m.in. dzięki silnej konkurencji i innowacji w produkcji. Mamy podwórka tworzące regularny system miejsc, które potencjalnie można uznać za miejsca tworzenia wspólnot. Z drugiej strony mamy mieszkańców, z których wielu pamięta dymiące kominy, a obecnie poszukuje zatrudnienia w nowych branżach produkcji. W moim projekcie chcę zadać pytanie, czy możemy połączyć te dwa aspekty Łodzi – ludność i układ urbanistyczny miasta. Przez wspólnie spędzony czas wyobrazić sobie i przetestować warunki, na jakich chcemy pracować i żyć. Zamiast kreatywności jako celu samego w sobie, traktuję ją jako środek pozwalający odkryć zdolności, jakie istnieją w nas oraz pomiędzy nami. Zidentyfikować cele i wyznaczyć drogę do nich. A przy okazji dobrze się zabawić.

Komentarz

komentarzy