(od redaktorek strony Ekologie Miejskie: Z Moniką Zawadzki współpracowałyśmy przy okazji konferencji „Ekologie”. Jest artystką, której prace w interesujący sposób wpisują się dyskusję o tym jak można mówić o środowisku w Antropocenie. Poniższy tekst powstał w rezultacie inspiracji wystawą Moniki Zawadzki w Zachęcie (2014)).
Powiedzieć, że sztuka Moniki Zawadzki intryguje, to nie powiedzieć nic. Istotnie – ciężko przejść obok niej obojętnie. Kolejne dzieła Zawadzki emanują niepokojącą aurą zgęszczoną w konturach, kawałkach kształtów – to ludzkich, to zwierzęcych, to w materii nieożywionej. Sugestywnie, niemal perswazyjnie, przemawiają do nas za pomocą quasi organicznej, zdawałoby się jeszcze do końca nieokrzepłej czerni.
Najnowsza wystawa Zawadzki pt. Bydło jest z pewnością punktem zwrotnym dla artystki, z dwóch chociażby względów. Przede wszystkim mamy do czynienia już z artystką w pełni panującą nad stylem, świadomą swojej formy, rozwijanej od pierwszych projektów graficznych, po uprzestrzennienie płaszczyzn, czyli rzeźby. Już sama forma i ekspozycja Bydła dobitnie świadczy o precyzji zarówno w prowadzeniu myśli, jak i ubieraniu jej w formę. Zresztą, przy takiej skali dzieł, nie ma miejsca na pomyłki.
Kolejnym aspektem przykuwającym nasze zmysły i myśli do dzieł Zawadzki, jest konsekwencja intelektualna artystki. Jeśli ktokolwiek oczekuje od Zawadzki afektów zamkniętych w smolistej bryle, ten się srogo zawiedzie. Zawadzki jest bez wątpienia artystką wymagającą. Przede wszystkim jest bowiem ontolożką i właśnie plan ontologiczny jest tutaj na czele. Bez wyostrzonych zmysłów i uwagi jedynie stracimy czas snując się po wystawie. Słowem – Zawadzki, jak rzadko która artystka – wymaga od nas pracy, aktywności po stronie podmiotowej, niezbędnej do wejścia z dziełami w relację (jednakowoż o dialogu ciężko tu mówić). Powyżej zarysowane rozróżnienie na styl i myśl jest oczywiście umownym i arbitralnym podziałem (a jak się okaże wszelkie „podziały” mają dla Zawadzki niebagatelną funkcję) toteż w toku wywodu te dwie przestrzenie będą się siłą rzeczy zbiegać.
Obcując ze sztuką Zawadzki trudno nie zadać sobie pytania – dość staromodnego, przyznajmy, ale jednak – z czy tak właściwie mamy do czynienia? Grafiki, rzeźby, instalacje, murale? Zapewne wszystko po trosze. Sama artystka nie odżegnuje się od pojęcia rzeźby, choć wydaje się, że pojęcie „obiektu” może być adekwatniejsze. Z pewnością nie jest to jednak rzeźba do której przyzwyczaiła nas chociażby polska sztuka współczesna, jak i ta minionych lat. Nie odnajdziemy tu nagromadzenia różnych, często sprzecznych, obiektów rządzonego ruchem metonimicznej przyległości. Ów metonimiczny ruch częstokroć sprzyjał proliferacji sensów, stawiając nas przed obliczem różnego rodzaju maszyn sensotwórczych podkręconych do maksimum swoich możliwości. Przykładem takiej strategii może być chociażby praktyka artystyczna Hasiora owładniętego potrzebą multiplikacji sensów. W rzeźbach Zawadzki nie odnajdziemy również próby metaforyzacji, podstawiania znaczących, jak też ich wzajemnego naświetlania się. Próżno doszukiwać się jakiegoś „poza”, kotwicy znaczącego zarzuconej z dala od dzieła, a jednak mocno zakreślającej znaczeniowy horyzont. Za przykład takiej strategii mogą oczywiście służyć świetne prace Mirosława Bałki konfrontujące nas z problematyką Zagłady.
Jeśli żadna w powyższych strategii nie ima się Bydła, to jak i skąd mówi do nas Zawadzki? A przede wszystkim, czy faktycznie mówi? Dzieła artystki uderzają bezpośredniością, radykalnie odmawiając uczestnictwa w grze semantycznych substytucji. One po prostu są. Niekiedy wręcz porażają potęga swojego istnienia (jak się niebawem okaże – nieco przewrotnego). Artystka nie tyle tworzy prywatny język jako system znaczących, co poza język stara się wyjść. Stąd specyficzny solipsyzm dzieł Zawadzki. Artystka skazuje swoje rzeźby na niemotę, niekiedy tylko maskując ów fakt szczątkowymi tytułami. W efekcie wszystko czego nam trzeba, aby zbliżyć się do dzieł Zawadzki, mamy już pod ręką . Zarówno metafora czy alegoria okazują się bezradne w tym procesie przybliżania, jak i analogia. Można zaryzykować stwierdzenie, że cechą wręcz dystynktywną prac Zawadzki jest opór jaki stawiają rozumieniu opartemu tak na analogi, jak i procesie translacji na inny system znaczących. Właśnie ów opór, czyli swego rodzaju negatywność, jest dla nas istotniejszy aniżeli przystawianie kolejnych znaczących do oleistych bloków. Opór względem zarówno języka i rozumienia przez język siłą rzeczy skazuje Zawadzki na poetykę realnego. Realnego zarówno jak miejsca a-znaczącego, niepodlegającego próbom symbolizacji jak i realnego jako błędu, laga wpisanego w naszą rzeczywistość sensów. Być może powinniśmy również przyjąć taką strategię względem Zawadzki, jaką przyjmuje się zwyczajowo względem realnego – należy je wręcz bombardować sensami. Jednym z takich sensów, być może całkiem produktywnym, będzie perspektywa topologiczna, która w moim przeświadczeniu, w dużej mierzej dookreśla niedomknięte przestrzenie sensów w dziele Zawadzki. Ponadto, uzbraja sam poznający podmiot, czyli nas samych, w narzędzia dzięki którym będziemy w stanie tak zoperacjonalizować twórczość Zawadzki, jak i poddać ją pewnym przesunięciom.
Twórczość Moniki Zawadzki – jeśli nie w całości, to z pewnością w ekspozycji Bydło – można śmiało określić właśnie jako topologiczną, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z jednej bowiem strony artystka skrupulatnie bada właściwości topologiczne swoich brył – dokonuje przesunięć, nasyca bądź przerzedza poszczególne elementy, w ostateczności posuwając się do separacji w dwóch, bardzo symptomatycznych, momentach. Z kolei drugą topologiczną twarzą Zawadzki, jest jej intencjonalna ślepota. Tak jak przysłowiowy topolog nie widzi różnicy między filiżanką a obwarzankiem, tak artystka również zdaje się aktywnie nie dostrzegać, bądź po prostu znosić różnicę pomiędzy mięsem, masą, miazgą – obojętnie jakiej proweniencji. Wszystko zmierza do mięsnej homeostazy. Zawadzki nie jest jednak presokratyczką by nonszalancko rzucić „wszystko mięso!” i na tym poprzestać. Zunifikowane mięsne uniwersum posiada tak swoje punkty zróżnicowania, jak i intensywności. Dlatego też właśnie moment zmienności form jest bez wątpienia najbardziej problematycznym aspektem obiektów zaprezentowanych na wystawie Bydło. Zawadzki jakby zdawała się nie przypisywać poszczególnym konfiguracjom egzystencji rozumianej w terminach pozytywnych. Siłą rzeczy, w tym właśnie miejscu, sprzęga się w twórczości artystki topologia z poetyką realnego. Kolejne odsłony transformacji mięsa (które, trzeba to w końcu powiedzieć, jest figurą par excellence z repertuaru realnego) zdają się raczej być przestrzenią wyrwaną rzeczywistości, aniżeli posiadającą jakąkolwiek pozytywność bytową. Zupełnie tak jakby artystka „przycinała” rzeczywistość do swych obiektów. Dzieła Zawadzki zdają się niemalże pożerać przestrzeń wokół siebie, a z pewnością są klinem wbitym w naszą percepcję.
Jedną ze strategii radzenia sobie z owym klinem jest utożsamienie się z nim, czy też mówienie z toposu realnego. Czy nie do tego właśnie zaprasza nas artystka, żebyśmy spojrzeli na mięsny świat jej oczami? Aby dojść jednak do momentu w którym jest Zawadzki, musimy najpierw wykonać sporo pracy. By dojrzeć mięso ,najpierw musimy je obedrzeć ze skóry. Zatem goniąc Zawadzki musimy uruchomić naszą maszynę negatywności, która będzie odzierała naszą rzeczywistość ze skóry (znaczących, sensów, afektów etc.), kawałek po kawałku, aż wreszcie dojdziemy do granicy mięsa, wszędzie równie czerwonego. W tym procesie destytucji dochodzimy do kolejnego węzłowego punktu w twórczości Zawadzki – kwestii tożsamości, ujednostkowienia, czy po prostu principium individuationis. Czy jest możliwe uzyskanie statusu w miarę autonomicznej pojedynczości w ogóle w obrębie uniwersum zakreślonym przez artystkę? Dalej, czy ujednostkowienie jest możliwe, jak pisze sama Zawadzki, tylko w ramach układów zamkniętych? Co z układami otwartymi, gdzie poniekąd dochodzi do złamania topologicznej reguły, czyli wprowadzenia aktu separacji, zerwania struktury ciągłej materii? Na tak postawione pytania możemy szukać odpowiedzi w dwóch rzeźbach, gdzie autorski rys jest, być może, odciśnięty najmocniej – Autoportret 1,2 (Dyptyk) i Gotowana głowa. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z próbą dookreślenia tego, co ludzkie w mięsnym tworzywie. Zarówno gotowana głowa, jakby zastygła w ostatnim tchu, wraz z towarzyszącym jest acefalicznym korpusem przegląda się w autoportrecie artystki – ściętym opuszku, wraz z palcem od którego się odseparował. Nic dziwnego – opuszek, a dokładniej linie papilarne na nim wyryte, są wszakże naszym kodem kreskowym i jak głosi daktyloskopia: niezmiennym, nieusuwalnym i niepowtarzalnym. Zestawiony wraz z głową/rozumem tworzą czytelną linię indywidualnego rysu podmiotowości, która, jakby nie patrzeć, zostaje odseparowana od łańcucha mięsnej wymiany.
Widzimy zatem dwa obiekty częściowe, stanowiące o naszym ściśle jednostkowym charakterze, bezużytecznymi, teraz już są niczym więcej aniżeli masą wyłączaną w obieg materii. Wszystkiemu pośredniczy krowa – z jednej strony jako zwierzęcy klin, wprowadzający relację ekwiwalencji mięsnej na linii zwierzęco-ludzkiej. Należy zaznaczyć, że nie jest pierwszy projekt znoszenia różnic w uniwersalistycznym planie Zawadzki. Płciowe jak i gatunkowe podziały zostają zniesione bynajmniej nie w imię niezróżnicowanej, homeostatycznej materii, lecz w perspektywie rozpisania, odmiennych od zastanych, poziomów intensywności, cięć czy przepływów. Bez wątpienia mamy tu do czynienia ze zmiennością, jakimś procesem stawania się. Ruch przyciągania i odpychania, kompozycji i dekomponowania wyznaczają dynamikę twórczości i myślenia Zawadzki. Zapytajmy zatem jeszcze raz – o jakiej podmiotowości, o jakiej pojedynczości może być mowa w pracach Zawadzki? Bydło w tej kwestii nie pozostawia zbyt wiele złudzeń. Formalna unifikacja jednoczy nas w mięsnym obiegu pozostawiając nam linie papilarne jako cyniczny erzac podmiotowości.
Kwestią zasługującą na osobne rozpatrzenie jest dojmujący tanatyczny wymiar Bydła. Spośród całej wystawy jedynie – jeśli w ogóle – młode przyssane do matki wydają się być elementem ożywionym, co tylko czyni wymowę Karmiącej jeszcze okrutniejszą, wszak potomstwo ssie już mleko bezgłowej matki. Choćby takie elementy sprawiają, że Bydło, poza projektem ontologicznym, jest również projektem etycznym, a wręcz moralną oceną. Całość wygląda jak gorzki rachunek wystawiony ludzkości.
Trudno zatem mówić o podmiotowości jako takiej w przypadku prac Zawadzki. Prace artystki lokują się na tak odległym rejonie od tradycyjnie „humanistycznych” dylematów, że pytanie o „Ja” ale też i „Ty” po prostu ciężko jest zadać operując w zastanym uniwersum. Tym samym pytanie o Innego i afirmację jego inności po prostu upada. W mięsnym ,spójnym uniwersum, gdzie autonomizują się jedynie obiekty częściowe, nie ma miejsca zarówno na zewnętrze jako takie (obcujemy jedynie z odseparowanymi częściami masy), jak i Innego. My już de facto jesteśmy owym Innym, wszystko jest jedynie kwestią stanu zagęszczenia mięsa. Artystka mogłaby swobodnie sparafrazować, z odpowiednim przekąsem, jedną z mądrości Spinozy – carnes sive natura. Idąc tropem samego realnego jak i Spinozy, szybko natkniemy się na ciała bez organów. Głos poetyki maszynistycznej Deleuze’a i Guattariego głośno dobiega z tyłu głowy gdy spoglądamy na mural – jedną literalną niemotę z całego Bydła. Praca, będąca częścią serii Prawa dla ludzi i zwierząt, komunikuje wprost, że mamy do czynienia z procesem transformacji, czy też, by użyć pojęć D&G, ruchem intensywności w ciele bez organów. Zarówno ludzkie jak i zwierzęce czynniki dawno już straciły uprzednio nadane tożsamości, przechodząc w inną formę, inny stan skupienia. Nie inaczej sytuacja ma się w przypadku pracy Błony (Ręce, Nogi, Tułowia), wyraźnie korespondującej z muralem. Błony również stanowią świadectwo zmiany, idącej być może w innym kierunku. Ręce, nogi czy tułowia – przyznać trzeba, że w nieco makabryczny sposób – dają do zrozumienia, że już obcujemy z materią po procesie dekompozycji. Tym razem jednak mięso ulega jeszcze innemu procesowi – wydaje się, że jeszcze większemu usztywnieniu aniżeli ciało bowiem zostaje zaklęte w porządek formalny, a tym samym ściśle letalny. Jak kiedyś napisał Lukacs, dopiero śmierć nadaje formę życiu.
Trudno nie wspomnieć o niepokoju odczuwanym w trakcie obcowania ze sztuką Zawadzki. Jednakowoż afekty, choć istotne, na niewiele się tu zdadzą. Zarówno Bydło jak i poprzednie prace artystki domagają się przede wszystkim myślenia, dopiero później współodczuwania. Być może dlatego części zwiedzających Zachętę udaje się przejść obok rzeźb bez najmniejszego szwanku. Obiekty Zawadzki nie oczekują bowiem myślenia, które je szybko spacyfikuje i oswoi, uczyni czymś znanym. Rzeźby zawadzki to wyrwa w myśleniu, niczym wspomniane realne; nieusymbolizowane, zawsze wracające na to samo miejsce i zakrzywiające przestrzeń. A zakrzywiają przestrzeń myślenia niebanalnie, wybijając wszystko, co znajdzie się w ich horyzoncie zdarzeń, z ich uprzednio ustanowionych, tożsamościowych torów. Odzierając nas z ludzkości, zwierzęta z ich zwierzęcości dostajemy w zamiar mięsne uniwersum, gdzie podobnie jak w mechanice kwantowej, zostajemy wciągnięci w jeden wielki mechanizm uniwersalnej ekwiwalencji – elektorów czy mięsa, do wyboru. Zatem jeśli ktokolwiek będzie się zastanawiał jak można myśleć o sztuce po człowieku, to trudno o bardziej paradygmatyczny przykład aniżeli Bydło.
Jacek Schodowski
„Bydło” Monika Zawadzki
Kurator Maria Brewińska
4 kwietnia – 18 maja 2014
Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki
Warszawa